oni cię ogłupiają w szkole, oni robią z ciebie idyotę, kretyna, tyś nie był taki głupi!
Był to żart w obiegu między dwoma przyjaciółmi, odkąd Dubuche uczęszczał na kursa szkoły sztuk pięknych. Wtedy, tak naciśnięty począł się cofać, nieco zaniepokojony gwałtowym charakterem, który przybierała sprzeczka — i ratował się zwrotem przeciw malarzom.
O, w tem miano racyę, że powstawano na malarzy, bo też z nich okropni kretyni w szkole. Co do architektów wszakże, kwestya zmieniała się całkowicie. Gdzie chciano, aby odbywał swe studya? Zmuszony przecież był koniecznie przejść tamtędy. Później jednak, to mu nie przeszkodzi przecież mieć własne pomysły i poglądy własne. I przybrał wielce rewolucyjny pozór.
— Dobrze już, — zadecydował Sandoz, — skoro się tylko już tłómaczysz, chodźmy na obiad.
Ale Klaudyusz machinalnie ujął napowrót za pędzel i zabrał się znowu do pracy. Teraz wobec owego pana w aksamitnym żakiecie, postać kobiety leżącej nie ostawała się. Zdenerwowany, niecierpliwy, wykreślał ją wyrazistemi rysami, ażeby przywrócić ją na ten plan który miała zajmować.
— Idziesz? — powtórzył przyjaciel.
— Zaraz, natychmiast, czy dyabli, nic nas nie nagli przecież... Pozwól mi zaznaczyć to tylko, a zaraz będę gotów wam służyć.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/74
Ta strona została przepisana.