prosi go się o pożyczenie! A to zuch, który może płacić ładne dziewczyny! I zkąd też ją wykopał? Czy znalazł na jakim przedmieściowym baliku na Monrtmatre, czy też na trotoarze placu Maubert?
Coraz to więcej zażenowany, malarz oburzał się.
— Jacyście wy głupi, mój Boże! Gdybyście wiedzieli, jacyście głupi!... Dość tego, sprawiacie mi przykrość.
Głos jego był tak zmieniony, że obaj inni umilkli natychmiast; on wyskrobawszy ponownie głowę obnażonej postaci, zarysował ją powtórnie i począł ją podmalowywać podług głowy Krystyny, ręką niepewną, już w uniesieniu. Potem zabrał się do szyi i piersi, zaledwie zaznaczonych na szkicu. Rozdrażnienie jego wzrastało, była to ta namiętność niewinnego do kobiecego ciała, szalone zamiłowanie się w nagości pożądanej a nigdy nie posiadanej, niemożność zadowolenia siebie w stworzeniu tego ciała tyle ile go pragnął uścisnąć dwojgiem ramion rozszalałych. On bo te dziewczyny, które wypędzał ze swej pracowni, uwielbiał w swych obrazach, pieścił się z niemi i gwałcił, zrozpaczony do łez ilekroć nie mógł im nadać dość pięknosci, dosyć życia.
— Co! dziesięć minut, nieprawdaż? — powtórzył. — Zaznaczę tylko ramiona na jutro, a potem zaraz zejdziemy.
Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/77
Ta strona została przepisana.