Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/93

Ta strona została przepisana.

ręczników. I w tej nagości sali, nieporządnie utrzymywanej, ściany zwłaszcza zwracały uwagę, długą linią pudełek w górze, na których mieściły się w nieładzie odlewy snycerskie, gubiąc się poniżej w lesie węgielnie, desek zabrudzonych i czekających umycia, powiązanych w paki pasami. Zwolna każdy ze swobodnych kawałków ściany okrywał się przy rozpatrzeniu, napisami, rysunkami, porzucanemi tam, niby na marginesach wiecznie otwartej księgi. Były tam karykatury kolegów, profile przedmiotów nieprzyzwoitych, dowcipy, na które pobledliby żandarmi, potem sentencye, warunki, adresy; po nad tem wszystkiem dominował ten wiersz lakoniczny, wypisany w najwykwitniejszem miejscu: „Siódmego czerwca Gorju powiedział, że kpi sobie z Rzymu. Podpisane: Grodemard”.
Pomruk przyjął malarza, ten pomruk 4zikich zwierząt, którym przeszkadza się wchodząc do ich nory. Co go tam zatrzymało nieruchomym w progu, to widok sali w poranek „nocy wózka”, jak architekci zwą tę noc ostatecznej pracy. Od wilii tego dnia cała pracownia, sześćdziesięciu uczniów było tam zamkniętych, ci, co nie mieli do oddawania projektów „negry”, dopomagali innym stającym do konkursu a zapóźnionym w pracy, zmuszonym w ciągu dwunastu godzin uporać się z zadaniem tygodniowem. Od północy, opychano się wędlinami i winem, sprzedawanem na litry. Około pierwszej, w rodzaju deseru kazano sobie