Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/94

Ta strona została przepisana.

sprowadzić trzy damy z sąsiedniego domu. I choć nie przerywano pracy i nie ustawano w niej bynajmniej, uroczystość zmieniła się na orgię rzymską pośród fajcząnego dymu. Pozostała po niej gromada zatłuszczonych papierów na podłodze, potłuczone butelki, bagnisko mętne, które dopijała posadzka; w powietrzu czuć było swąd świec zatopionych w żelaznych świecznikach, woń niezaprzeczoną piżma dam pomieszaną z wyziewem kiełbasek i wina. Otworzono właśnie jedno jedyne z okien, bo mieszczuchy z przeciwka nie potrzebują wiedzieć, co się tu dzieje.
Zawyły głosy, dzikiem jakiemś wyciem:
— Za drzwi!... O! ta hołota!.. Czego tu chce ta morda?... Za drzwi! Za drzwi!
Klaudyusz wobec brutalności tej burzy zachwiał się na nogach, oszołomiony. Dochodzono do słów obrzydliwych, najwyższą elegancyą bowiem, nawet dla natur najdystyngowańszych, było rywalizowanie w sprosności. I odzyskiwał już spokój, chciał coś odpowiedzieć, kiedy Dubuche go poznał. Ten ostatni zaczerwienił się okropnie, bo nienawidził wszelkich awantur. Wstyd go było za przyjaciela, podbiegł pośród wrzasków, które teraz skierowały się na niego i wybąknął:
— Jakto! to ty!... Powiedziałem ci, żebyś nie wchodził tu nigdy... Poczekaj na mnie chwilę na podwórzu.
W tej chwili Klaudyusza, który się cofał, omal nie przygniótł wózek ręczny, który popychało