też pierwsza wysyła zawsze męża na dół, jeźli się nazbyt długo przy jej łóżku zasiedzi. Jego obecność jej przecie nie uzdrowi, a odbić się może szkodliwie na interesach. Przysięgłaby, że kiedy męża na dole nie ma, subiekci zbywają kupujących i powtarza mu raz po raz:
— Idź już, idź, mój drogi. Mówię ci, że mi nic nie trzeba. A nie zapomnij zamówić regestrów, bo już nam mało co zostało... Zbliża się czas, gdzie ich najwięcej odchodzi.
Dłuższy czas łudziła się co do swego istotnego stanu, spodziewając się z dnia na dzień, że nazajutrz z pewnością już opuści łóżko i pójdzie zająć za ladą swe dawne miejsce. Snuje nawet projekta: jeżeli będzie mogła niedługo wychodzić, zrobią w niedzielę wycieczkę do St. Cloud. Nigdy jeszcze tak mocno jak teraz nie tęskniła za widokiem drzew. Naraz jednego ranka spoważniała. W bezsennych godzinach nocy zbudziła się w niej niewzruszona pewność, że umrze niedługo. Nie wspomniała nic o tem do samego wieczora, rozważając swój stan, z oczyma wlepionemi w sufit. Wieczorem jednak zatrzymała przy sobie męża i najspokojniej w świecie, jakby mu dawała fakturę do przejrzenia, rzekła:
— Musisz pójść jutro po notaryusza. Mieszka niedaleko stąd, na ulicy St. Lazare.
— Po cóż znów po notaryusza!... — wykrzyknął pan Rousseau. — Przecież jeszcze nie jest tak źle!...
Strona:PL Zola - Jak ludzie umierają.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.