rzona i wyszła, trzaskając drzwiami. Noga jej nie postanie więcej w tym kramie!...
Pana Rousseau raz po raz porywają nawroty żalu, które go omal nie uduszą. Co jednakże najsilniej działa na jego umysł, najbardziej mąci mu w głowie, to myśl — że jego magazyn przez całe prawie dwa dni powszednie był zamknięty.
Styczeń był ciężki. Nie było roboty, nie było zatem w domu ni chleba, ni ognia. Morisseau’wie przymierali po prostu z nędzy. Ona jest praczką, on murarzem. Mieszkają na Batignolles, w brudnem domisku, które zapowietrza calutką dzielnicę. Izba ich, na piątem piętrze, znajduje się w stanie takiej ruinacyi, że przez szpary w suficie deszcz leje im się na głowy. Ale i tak jeszcze nie uskarżaliby się zbytnio, gdyby przynajmniej ich mały Karolek, dziesięcioletnia odrobina, mógł mieć trochę lepsze pożywienie, tak potrzebne dziecku w tym wieku.
Malec jest słabowity, byle czego będzie postękiwał. Ile razy w szkole starał się wbić sobie w głowę lekcye, zawsze powracał do domu chory. Przy tem wszystkiem ma bęben ładną twarzyczkę i jest bardzo inteligentny a mówi rozsądnie nad wiek. W dniach też kiedy rodzice nie są w stanie zdobyć się dla niego nawet na kawałek chleba, ryczą oboje z żalu jak bydlęta, tembardziej że