Strona:PL Zola - Jak ludzie umierają.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

wiadomości, następnie decyduje się sama pójść go odwiedzić. Znajduje go w łóżku. Jest mocno blady ale zupełnie poprawny. Było już trzech lekarzy, poszeptali z sobą, wydali zlecenia i mają wieczorem powrócić. Chorego obsługuje dwóch lokai, którzy poruszają się nader poważnie i w najgłębszem milczeniu, zciszając jak najstaranniej na dywanie swe kroki. Obszerny gabinet zdaje się drzemać, pełen surowego jakiegoś chłodu; nigdzie porzuconej sztuki bielizny, wszystkie meble na swojem miejscu. Choroba nie naruszyła tu w niczem porządku, godności ani ceremoniału, przygotowaną jest każdej chwili ną przyjęcie gości.
— Jesteś cierpiący, mój drogi? — zapytuje hrabina wchodząc.
Hrabia czyni wysiłek, aby się uśmiechnąć.
— Och! cokolwiek znużenia, nic więcej, — odrzecze. — Potrzeba mi jedynie wypoczynku... Dziękuję ci bardzo, że byłaś łaskawa się fatygować...
Mijają dwa dni. Komnata nie traci nic z swej godności. Każdy przedmiot leży gdzie zawsze, leki i ziółka pojawiają się i nikną, nie zostawiwszy na meblach najmniejszego śladu. Ogolone twarze służby nie śmieją zdradzić czemkolwiek zniecierpliwienia lub nudy. Tymczasem hrabia wie dobrze, że choroba jego jest śmiertelną. Zażądał od lekarzy całej prawdy i bez skarg oddał im się do dyspozycyi, Większą część czasu przepędza z zamkniętemi oczyma, albo też patrzy przed siebie nieru-