Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

koronkowy. Lucyan, popatrzywszy na nie, po krótkiem wahaniu zdecydował się i nagle, rzucił swój kapelusz, wziął dwie najstarsze dziewczynki prawą i lewą ręką swą, i wkroczył do salonu, a zanim weszły trzy pozostałe siostry. Ubawiono się tą sceną; on zaś nie stracił bynajmniej tej pewności siebie, z jaką udawał dorosłego mężczyznę.
Tymczasem pani Deberle łajała w kąciku siostrą.
— Czy podobna tak się wygorsować! — mówiła do niej.
— Cóż to szkodzi! papa nic nie powiedział — spokojnie odrzekła Paulina. — Jeżeli chcesz, przypnę tu sobie bukiet.
Zerwała garść kwiatów naturalnych z kosza i wetknęła je sobie za piersi. W tej chwili zaczęły się pojawiać panie, mamy w wielkim wizytowym stroju, i otoczyły panią Deberle, winszując już teraz tak świetnego balu. Spostrzegłszy przechodzącego Lucyana, matka go zatrzymała i poprawiła mu promień upudrowanych włosów.
— A Joanna? — zapytał.
— Zaraz przyjdzie, kochaneczku,. Uważaj, żebyś nie upadł... Spiesz się, oto mała Guirand... Ach! przebrana za Alzatkę.
Salon zapełniał się powoli; zajęto już prawie wszystkie krzesła, stojące rzędem naprzeciw czerwonej firanki i hałas dziecinnych głosów podnosił się coraz wyżej. Chłopcy wchodzili gromadkami. Było już trzech arlekinów, czterech poliszynelów, jeden Fiharo, Tyrolczycy Szkoci. Mały Berthier miał kostium pazia. Mały Guirand, chłopczyna, mający wszystkiego półtrzecia roku, tak śmiesznie wyglądał w swoim kostiumie pajaca, że kto go spotkał na drodze, to chwytał i całował.
— Otóż i Joanna — rzekła nagle pani Deberle. — Prześliczna!
Tu szmer powstał, głowy pzechylały się wśród lekkich wykrzykników. Joanna zatrzymała się na progu pierwszego