Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

Helena tłumaczyła się; tak trudno poradzić z dziećmi. Stała jeszcze w jednym rogu salonu w gronie pań, kiedy uczuła, że doktór zbliża się ku niej. W istocie, wszedł był właśnie, usuwając czerwoną firankę, za którą znowu przechylił głowę, wydając jeszcze jakiś rozkaz. Nagle zatrzymał się. I on także odgadł obecność młodej kobiety, która się jednak nie była odwróciła. Ubrana w czarną grenadinę była po królewsku piękna, jak nigdy. Zadrżał od tej świeżości, którą przyniosła była z sobą ze dworu, a która zdawała się pochodzić z jej ramion i rąk, jak gdyby obnażonych pod przezroczystą materją.
— Henryk nikogo nie widzi — rzekła Paulina, śmiejąc się. — Dzień dobry, Henryku.
On się zbliżył wówczas i pozdrowił panie. Panna Aurelja zatrzymała go na chwilkę, pokazując swego siostrzeńca, którego była przyprowadziła z sobą. Przez grzeczność Henryk stał przy niej, Helena, nic nie mówiąc, wyciągnęła do niego rękę obciśniętą w czarną rękawiczkę; nie ośmielił się ścisnąć jej nadto mocno.
— Jakto! ty tutaj! — zawołała pani Deberle, pojawiając się w salonie. Szukam cię wszędzie... Już blizko trzecia; możnaby zacząć.
— Zapewne — odrzekł — zaraz.
Salon był pełny. Rodzice w wizytowych ubiorach stanowili ciemne tło jego; panie, zbliżywszy krzesełka swoje, tworzyły osobne kółka; mężczyźni, nieruchomie stojący wzdłuż ścian, zapełniali przerwy pomiędzy niemi; u drzwi sąsiedniego salonu gromada mężczyzn skupiła się i tłoczyła. Całe światło wielkiego pająka padało na hałaśliwy, mały światek, poruszający się na środku wielkiego pokoju. Było tam około stu dzieci, w wesołej mięszaninie jasnych kolorów, między którymi niebieski i różowy panowały. Całe szeregi główek blond wszystkich odcieni od popielatego aż do czerwono-złocistego, a w nich kokardki wstążek i kwiatki; całe to pole jasnych włosów, wstrząsane wybuchami