Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

wzmagał się co chwilę. Rabowano ostatnie talerze. Nawet Joanna tańczyła na swem krzesełku, słysząc jak grają kadryla w salonie; matka zbliżyła się do niej i wymawiała, że za wiele je:
— O, mamo — odpowiedziała — tak zdrowa jestem dzisiaj!
Muzyka poruszyła inne dzieci także. Powoli stół się wypróżnił, i wkrótce na samym jego środku pozostał tylko jeden gruby dzieciak. Ten zdawał się drwić sobie z fortepianu. Z serwetą na szyi, z podbródkiem opartym na obrusie, tak był malutki, otwierał ogromne oczy i usta za każdym razem, kiedy matka podawała mu łyżeczkę czekolady. Filiżanka wypróżniała się; dawał sobie ocierać buzię, wciąż, połykając i coraz większe otwierając oczy.
Do licha! mój człowieczku, dobrze ci to idzie! — rzekł Malignon, patrząc na niego z miną marzącą.
Teraz nastąpił podział „niespodzianek.” Każde z dzieci, odchodząc od stołu, unosiło jedną z tych wielkich złoconych paczek, których obsłonę pospiesznie zdzierały i wyjmowały z nich zabawki, dziwaczne stróżki z cienkiego papieru ptaki i motyle. Ale największą radość sprawiały petardy. W każdej „niespodziance” była petarda, którą chłopcy odważnie ciskali, uszczęśliwieni łoskotem, a dziewczynki zamykały oczy, poprawiając się po razy kilka. Przez chwilę słychać było tylko suchy trzask strzałów. Wśród tego hałasu dzieci wróciły do salonu: gdzie fortepian bezustannie wygrywał figury kadryla.
— Zjadłabym ciasteczko — szepnęła panna Aurelia siadając.
Przed opustoszałym stołem, pokrytym jeszcze resztkami tego olbrzymiego deseru, panie zasiadły teraz. Było ich ze dwanaście, co przezornie czekały na to, by mogły zjeść cokolwiek. Malignon pospieszył z usługą, ponieważ nie było żadnego służącego. Wypróżnił czekoladnicę, zajrzał do butelek, a nawet znalazł lody. Ale pomimo swej uprzejmo-