— Kocham cię! o, kocham!
Gorący płomień objął ją od stóp do głowy. Mój Boże! przemówił, i nie będzie już mogła udawać słodkiego spokoju nieświadomości. Zaczerwienioną twarz swą ukryła poza wachlarzem. Dzieci rozbawione, rozweselone, tupały coraz mocniej. Srebrzyste śmiechy rozlegały się dokoła, cienkie głosiki, niby świergot ptasząt odzywały się ze wszystkich stron wraz z lekkimi okrzykami i piskiem zadowolenia. Taniec ten niewiniątek, zamieniony w szalony galop małych dyabełków, tchnął świeżością jakąś.
— Kocham cię! o, kocham! — powtórzył Henryk.
Zadrżała znowu, nie chcała zrozumieć. Bezprzytomna, schroniła się do sali jadalnej. Ale tu było pusto; pan Letellier tylko spokojnie spał na krześle. Henryk poszedł za nią. Ośmielił się chwycić za ręce; zadrżała, spojrzawszy na twarz jego, którą namiętność wzburzyła straszliwie. Powtarzał ciągle:
— Kocham cię... kocham cię...
— Puść mię — szepnęła słabo — puść mię, szalony jesteś...
Bal huczał, nóżki tupały z zaciętością! Dzwonki Blanki Berthier, towarzyszyły przytłumionym dźwiękom fortepianu. Pani Deberle i Paulina klaskały w dłonie, wybijając takt. Tańczono polkę. Helena widziała Joannę i Lucyana, jak trzymając się przesuwali się z uśmiechem.
Wówczas szybkim ruchem uwolniła z uścisku jego ręce i uciekła do sąsiedniego pokoju do kredensu, gdzie było już tylko dzienne światło. Nagła ta jasność olśniła ją. Przelękła się, czuła, że nie jest w stanie wrócić do salonu z twarzą, na której zapewne każdy mógłby wyczytać jej miłość. I przebiegłszy ogród, wróciła do siebie, chcąc się uspokoić; dźwięki muzyki i hałas tańca ścigał ją aż tutaj.