Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/138

Ta strona została skorygowana.
XI.

Pewnego poranku majowego Rozalja przybiegła ze swej kuchni, trzymając jeszcze ścierkę na ręku, i z poufałością zepsutej sługi zawołała:
— Proszę pani iść prędko, prędko... ksiądz jest na dole, w ogrodzie doktora, i zabiera się do kopania ziemi.
Helena nie poruszyła się z miejsca. Ale Joanna wybiegła natychmiast, chcąc zobaczyć co to było. Wróciwszy — rzekła:
— Jaka ona nierozsądna ta Rozalja! wcale nie kopie ziemi. Rozmawia z ogrodnikiem, który układa kwiatki do małego wózka... Pani Deberle zrywa wszystkie swe róże...
— Do kościoła zapewne — rzekła spokojnie Helena nie przerywając roboty swej.
W kilka minut później zadzwoniono, i ksiądz Jouve wszedł. Przyszedł, oznajmując, że nie będzie mógł być na przyszły wtorek. Wieczorami odprawiał nabożeństwo majowe. Proboszcz kazał mu zająć się ozdobieniem kościoła. Miało to być bardzo ładnie. Wszystkie panie dawały mu kwiaty. Obiecano nawet dwa drzewa palmowe wysokie na cztery metry; miał je postawić z prawej i lewej strony ołtarza.
— O mamo... mamo... — szepnęła Joanna, słuchając z zachwytem.
— A więc — rzekła Helena uśmiechając się — jeżeli wy, mój przyjacielu nie możecie przyjść do nas, my pójdziemy do was... Joannie już się zawróciło w głowie od tych waszych bukietów.