Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

— Zleź zaraz! — rzekła przytłumiając głos. — Nieznośna jesteś.
Joanna upierała się przy swojem.
— Zobacz, mamo, to pani Deberle... Tam, daje nam znaki.
Helena bardzo niezadowolona zniecierpliwiła się. Targnęła małą, która nie chciała usiąść. Od balu przez trzy dni pod pozorem zajęć nie była u doktora.
— Mamo — mówiła Joanna z dziecinnym uporem — patrzy na ciebie, mówi ci dzień dobry.
Helena musiała nareszcie odwrócić oczy i przywitać się. Obie kiwnęły sobie głową z daleka. Pani Deberle ubrana świeżo i jasno, w jedwabnej sukni w paseczki, ozdobionej białemi koronkami, siedziała w środku nawy, o parę kroków od chóru. Siostra jej, Paulina, była z nią; młoda kobieta zaczęła robić żywe gęsta rękami. Śpiew nie ustawał; szeroki głos tłumu toczył się poważnie, ostre nuty dziecinne wzbijały się niekiedy wysoko i przerzynały rozwlekły, wahadłowy rytm hymnu.
— Chce, żebyś tam przyszła, widzisz? — rzekła Joanna tryumfująco.
— Niepotrzeba; bardzo nam tu dobrze.
— O, mamo, idźmy do nich... Mają dwa krzesła...
— Nie, zejdź, usiądź.
Ale obie siostry, nie troszcząc się tem wcale, że budzą zgorszenie, owszem zadowolnione, że zwracają na siebie uwagę, nastawały z uśmiechem na Helenę, i ta musiała wreszcie ustąpić. Powstała z miejsca i z Joanną uszczęśliwiona, starała się przecisnąć przez tłum; ręce jej drżały z tłumionego gniewu. Trudno było przejść; dewotki nie chciały usunąć się i rozgniewane z gębą otwartą z oburzeniem patrzały na nią, nie przestając śpiewać. Tak się męczyła długich pięć minut wśród burzy głosów, które coraz mocniej huczały. Kiedy nie mogła iść dalej i stawała, Joanna patrzyła w puste i czarne gęby śpiewających i przy-