Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

ciskała się do matki. Nareszcie dotarty do swobodniejszej przestrzeni przed chórem, kilka kroków tylko pozostało im.
— Chodźcież — szepnęła pani Deberle. — Ksiądz mówił mi, że przyjdziecie, zatrzymałam dla was krzesła.
Helena podziękowała i, chcąc przerwać rozmowę, zaczęła przewracać kartki w swojej książce do nabożeństwa. Ale Julja, mowna i wdzięcząca się jak w swoim salonie, z zupełną swobodą pochyliła się ku niej mówiąc:
— Nie pokazujesz się. Byłabym jutro poszła do ciebie... Nie byłaś chora przynajmniej?
— Nie, dziękuję... Rozmaite zatrudnienia.
— Posłuchaj, musisz przyjść jutro na obiad... Nikogo oprócz swoich nie będzie, tylko swoi...
— Nadtoś pani dobra — zobaczymy.
I postanowiwszy nie odpowiadać więcej, zdawała się zagłębiać w modlitwie i słuchać hymnu. Paulina posadziła Joannę przy sobie koło ciepłego kominka, przy którym się ogrzewała z zadowoleniem osoby czułej na zimno. Obie ciekawie pednosiły głowę i przypatrywały się wszystkim do koła: zajmował ich niski sufit, i rzeźby jego; spłaszczone kolumny, połączone lukami, z których zwieszały się żyrandole; wreszcie rzeźbiona dębowa ambona. Ponad ruchomą falą głów wzrok ich prześlizgał się i wciskał aż do ciemnych zakątków obu stron nawy, do kaplic, gdzie połyskiwały złocenia, i dosięgał wreszcie chrzcielnicy, zamkniętej kratą a stojącej przy głównych drzwiach. Zawsze jednak oczy ich zwracały się do chóru jaśniejącego żywemi barwami i złotem; kryształowy pająk cały w ogniu spuszczał się ze sklepienia; olbrzymie kandelabry tworzyły stopniowe szeregi jarzących się świec, które jak gwiazdy przetykały ciemne tło kościoła i rzęsiście oświecały główny ołtarz, podobny do wielkiego bukietu kwiatów i liści. W górze pośród pęków róż Najświętsza Panna, ubrana, w jedwab i koronki, uwieńczona perłami, trzymała na ręku Jezusa w długiej sukni.
— A co, ciepło ci? — spytała Paulina. — Jak to przyjemnie!