Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/153

Ta strona została skorygowana.

nie słyszała nic, pytając sama siebie czyby nie powinna wyznać przed księdzem Jouve tą straszną walkę, którą toczyła z sobą. Możeby dał jej radę jaką, możeby wrócił utracony spokój. Ale z samego niepokoju tego wypływała bezmierna rozkosz. Cierpienie samo było jej drogiem; bała się, by ksiądz nie zdołał go uleczyć. Dziesięć minut upłynęło, godzina upłynęła. Zatopiona w wewnętrznej walce, o wszystkiem zapomniała.
A kiedy nareszcie podniosła głowę i oczy łez pełne, spostrzegła koło siebie księdza Jouve, który patrzał na nią smutnie. On to dozorował robotników. Poznawszy Joannę zbliżył się.
— Co ci jest, moje dziecię? — spytał Heleny, która szybko powstała, ocierając oczy.
Nie znalazła odpowiedzi na to; bała się, że znowu padnie na kolana i wybuchnie — płaczem. Ksiądz przystąpił jeszcze bliżej i rzekł łagodnie:
— Nie chcę cię badać, ale dlaczego nie zwierzysz mi się, mnie, jako kapłanowi, jeżeli już nie jako przyjacielowi!
— Później — szepnęła, później, przyrzekam to wam.
Z początku Joanna cierpliwie czekała na matkę i bawiła się, przypatrując szybom, statuom drzwi głównych scenom męki Chrystusowej, przedstawionym w płaskorzeźbie wzdłuż naw pobocznych. Powoli jednak chłód kościoła ogarniał ją jak całun; czuła się tak zmęczona, że nie mogła nawet myśleć. Religijna cisza kaplic, długie echo powstające za najmniejszym szmerem, samo miejsce święte, w którem zdawało się jej, że zaraz umrze, sprawiały jej nieskreślone cierpienie. Najwięcej bolało ją to, że wynoszono kwiaty. W miarę jak wielkie bukiety róż znikały, ołtarz ukazywał się nagi i zimny. Marmury te, pozbawione świec i dymu kadzideł, ścinały jej krew lodem. Nareszcie, kiedy Matka Boska, ubrana w koronki, zachwiała się, potem padła na wznak, w ramiona dwóch robotników, Joanna wy-