Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

poprawiała lampę, wydawała rozkaz jakiś Rozalii; doktór tym czasem, goniąc za nią oczyma, dawał znak, by szła po cichu. Potem, kiedy siadała napowrót, uśmiechali się do siebie. Nie mówili z sobą nic. Zajmowali się tylko Joanną która była jak gdyby samą tą ich miłością. Ale czasem kiedy poprawiali jej kołdrę, lub podnosili głowę, ręce ich spotykały się z sobą i przez chwilę zapominały jedna w drugiej. Na tę jedyną pieszczotę mimowolną i ukradkową, pozwalali sobie.
— Nie śpię — szeptała Joanna — wiem, że jesteście tutaj.
Cieszyli się, słysząc ją mówiącą. Ręce ich rozdzielały się, nie mieli innych pragnień. Dziecię zaspokajało ich i uspokajało zarazem.
— Dobrze ci, kochanko? — pytała Helena, widząc, że się poruszyła.
Joanna nie zaraz odpowiadała. Mówiła jak we śnie.
— O, tak, nic nie czuję... Ale słyszę was, to mi robi przyjemność.
Po chwili, dobywając sił, podnosiła powieki i patrzyła na nich. I anielsko uśmiechała się znowu, przymykając oczy.
Nazajutrz, kiedy ksiądz i pan Rambaud przyszli, Helena uczuła się zniecierpliwioną: Zawadzali w jej szczęściu.
A kiedy drżąc z obawy, by nie usłyszeć złych wieści, rozpytywali ją, była na tyle okrutną, że powiedziała im, iż Joanna nie lepiej ma się. Mówiła to bez zastanowienia, parta samolubną potrzebą zachowania dla siebie tylko i dla Henryka tej radości, że ją uratowali i że sami tylko wiedzieli o tem. Dla czego miała dzielić się ze swem szczęściem? Należało ono do nich, do nich jedynie, i zdawało się jej, że zmniejszyłoby się, gdyby ktokolwiek je znał. To tak, jak gdyby ktoś obcy wmięszał się do jej miłości.
Ksiądz zbliżył się do łóżka.
— Joanno, to my, twoi przyjaciele. Nie poznajesz nas!
Poważnie potrzęsła głową. Poznała ich, ale nie chciała rozmawiać i zamyślona, wzrokiem porozumienia spoglądała