Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

głęboko. Dnia tego oboje bardzo byli rozczuleni.
— Upewniam cię, że ma się daleko lepiej — rzekł doktór. — Za parę tygodni będzie mogła zejść do ogrodu.
Heleny igiełka szybko błyskała.
— Wczoraj — odrzekła cicho — była znowu bardzo smutna... Ale dziś rano śmiała się; obiecała mi być grzeczną.
Nastało długie milczenie. Dziecię spało wciąż; sen jej uspokajająco wpływał na nich. Lżej im było, kiedy tak spoczywała, czuli się swobodniejsi, więcej do siebie należeli.
— Nie widziałaś teraz ogrodu? — rzekł Henryk. Pełno w nim kwiatów.
Stokrótki puściły już, nieprawdaż? spytała.
Tak, pełno ich... Powoje wspięły się aż na wiązy. Wygląda to jak gniazdo liści.
I znowu zapadło milczenie. Helena przestała szyć i popatrzała na niego z uśmiechem; jedna myśl przyszła im wspólnie: chodzili po cienistych alejach, wymarzonych, a w nich była ciemność i kaskady spadających róż. On pochylił się nad nią i pił lekki zapach werbeny, unoszący się z jej ubrania. W tem szelest bielizny na łóżku zaniepokoił ich.
— Budzi się — rzekła Helena, podnosząc głowę.
Henryk cofnął się. Spojrzał także w stronę łóżka. Joanna ujęła właśnie poduszkę swą w małe rączki i oparłszy o nią podbródek, zwróciła twarz swą wprost ku nim. Powieki miała zamknięte; znowu zdawała się usypiać, oddychając powoli i równo.
I tak zawsze szyjesz? — spytał, zbliżając się.
Muszę zajmować czemś ręce — odpowiedziała. — To już mechaniczne u mnie, przy tem myśli me lepiej układają się... Godzinami całemi myślę o tem samem, nie męcząc się.