Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/181

Ta strona została skorygowana.

— Nie wiem... Tu, patrz. Piecze mię.
Otworzyła oczy, twarz miała wykrzywioną i obie swe małe rączki przyłożyła do piersi.
— Chwyciło mię to nagle... Spałam, nieprawdaż? Uczułam jakgdyby wielki ogień.
— Ale przeszło już, nic już nie czujesz?
Owszem, czuję ciągle to samo.
I wzrokiem niespokojnym przebiegła pokój. Teraz była już zupełnie rozbudzona, ponury cień zasąpił czoło; twarz zbladła.
— Sama jesteś, mamo? — spytała.
Ależ tak, kochanko!
Potrzęsła głową, patrząc, wietrząc w powietrzu, z wzrastającem wzburzeniem:
— Nie, nie, wiem dobrze.. Jest któś.. Boję się, mamo, boję się! Och, oszukujesz mię, nie jesteś sama...
Nerwowy paroksyzm nastąpił; Joanna, łkając opadła na łóżku i ukryła się pod kołdrą, jak gdyby uciekając przed niebezpieczeństwem: Helena przerażona niezwłocznie wyprawiła Henryka. Nie chciał pozostać przy dziecku, ale nie pozwoliła na to. Wróciła i pochwyciła Joannę w ramiona swe. Dziewczynka wciąż powtarzała tę samą skargę, która zawsze była wyrazem wszystkich jej wielkich boleści.
— Nie kochasz mię już, nie kochasz!
— Cicho, mój aniołku, nie mów tego — wołała matka. — Kocham cię więcej niż wszystko na świecie... Zobaczysz jak cię kocham!
Czuwała nad nią aż do rana; widząc z przerażeniem, że miłość jej tak boleśnie odbija się w drogiem dziecięciu, postanowiła poświęcić swe serce. Joanna żyła jej miłością tylko. Nazajutrz Helena sprowadziła doktora. Doktór Bodin przyszedł niby przypadkowo i wybadał chorą; żartując osłuchał ją. Potem długo rozmawiał z doktorem Deberle, który pozostał był w sąsiednim pokoju. Obydwaj byli tego zdania, że stan obecny nie przedstawia żadnego niebez-