Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/185

Ta strona została skorygowana.

— Słaba jest jeszcze, świeże powietrze w cieniu zaszkodziłoby jej.
Ale Rozalia upierała się przy swojem. Jeżeli miała jakąś myśl dobrą, jak się jej zdawało, to nie łatwo się z nią rozstawała. Pani myli się, jeżeli sądzi, że cień może szkodzić. Chyba, że pani boi się, by komu nie przeszkadzać, ale i to pani myli się, panienka z pewnością nie przeszkodzi nikomu, bo nigdy tam niema żywej duszy, pan nie pokazuje się wcale, a pani ma zabawić w kąpielach morskich aż do połowy września; a nawet odźwierny prosi. Zefiryna, by ten wygracował dróżki, tak, że drugą już niedzielę Zefiryn i one spędzali tam popołudnie. Ach! jak tam było ładnie, jak ładnie, do nieuwierzenia!
Helena zawsze odmawiała. Joanna zdawała się mieć wielką ochotę zejść do ogrodu, o którym często mówiła podczas choroby, ale uczucie dziwnego zakłopotania, pod wpływem którego spuszczała oczy, nie pozwalało jej nalegać na matkę. Nakoniec, następnej niedzieli Rozalia cała zadyszana stanęła przed Heleną — mówiąc:
— Oh! pani, niema nikogo, zapewniam panią. Ja tylko i Zefiryn, który gracuje... Niech pani pozwoli panience zejść. Nie może pani wyobrazić sobie, jak tam dobrze. Niech pani sama zejdzie na chwilę, tylko na chwilkę i zobaczy.
I mówiła to tak przekonywająco, że Helena zgodziła się. Obwinęła Joannę w szal i kazała Rozalji wziąć grubą kołdrę. Dziewczynka zachwycona, ale zachwyt swój okazująca tylko błyskiem wielkich świecących oczu, chciała dowieść siły swojej i sama bez niczyjej pomocy zejść ze schodów. Matka, gotowa do podtrzymania jej, szła za nią z rękami wyciągniętemi. Na dole, stanąwszy już w ogrodzie, obie wydały okrzyk zadziwienia. Nieprzejrzany ten gąszcz zieleni tak mało był podobny do czystego kątka, który widziały wiosną, że nie poznały.