jeszcze nie widziała kobiety, której postawa byłaby więcej królewska; żałobne szaty wspaniale ubierały tę wysoką i surową postać wdowy. Uwielbienie swoje wyraziła mimowolnym uśmiechem i zamieniła spojrzenie z panną Aurelią. Obie przypatrywały jej się z tak naiwnym zachwytem, że i ona z kolei lekko się uśmiechnęła.
Pani Deberle oparła się powoli na kanapce swojej i, biorąc w rękę wachlarz, który miała zwieszony u paska — orzekła:
— Nie byłaś pani na wczorajszem przedstawieniu w Wodewilu?
— Nigdy nie bywam w teatrze — odpowiedziała Helena.
— Mała Noemi była cudowna, cudowna!... Umiera tak naturalnie!... Chwyta się za piersi, ot tak, odrzuca głowę i zielenieje cała... Zrobiła ogromne wrażenie.
Czas jakiś roztrząsała grę aktorki, której zwolenniczką była. Potem przeszła do innych nowinek Paryża; do wystawy obrazów, gdzie widziała nadzwyczajne rzeczy; do głupiego romansu, o którym dzienniki tak wiele się rozpisywały; do skandalicznego wypadku, o którym półsłówkami mówiła z panną Aurelią.
I tak przeskakiwała z przedmiotu na przedmiot niezmęczona, mówiąc szybko i obracając się wśród tego wszystkiego jak we właściwej sobie atmosferze. Helena, dla której świat ten zupełnie był obcy, słuchała tylko i od czasu do czasu rzuciła jakieś krótkie słówko.
Drzwi się otworzyły służący oznajmił:
— Pani Chermette.. Tissot...
— Dwie panie weszły; bardzo były ustrojone. Pani Deberle podeszła ku nim pośpiesznie; suknia jej czarna jedwabna miała mnóstwo ozdób, a ogon tak był długi, że musiała go nogą odrzucać, jak tylko chciała się obrócić. Dobrą chwilę trwało szybkie krzyżowanie się cienkich głosików.
Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/21
Ta strona została skorygowana.