Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/228

Ta strona została skorygowana.

Była to Joanna, która się sama ubrała. Głos matki Fétu rozbudził ją; widząc, że zamknięto drzwi gabinetu, pośpieszyła się ubrać, by zaskoczyć matkę.
— Kto to?.. kto to?.. — powtarzała, śmiejąc się coraz bardziej.
Tu Rozalia weszła, wnosząc śniadanie.
— Ty nic nie mów... Nikt się ciebie nie pyta.
— Skończ warjatko! — rzekła Helena. — Domyślam się, że to ty.
Dziewczynka osunęła się na kolana matki; tu na wpół się położyła i kołysząc, szczęśliwa ze swego wynalazku, mówiła dalej z tonem głębokiego przekonania:
— Ba! mogła to być przecie inna mała dziewczynka, któraby ci przyniosła list od swojej mamy, prosząc cię na obiad... I byłaby ci zasłoniła oczy...
— Dość tej pustoty, — rzekła Helena, stawiając, na ziemi. — Co gadasz? Podawaj Rozalio.
Służąca przypatrywała się tymczasem małej i rzekła że panienka dziwnie się ustroiła. W istocie Joanna spiesząc się, nie włożyła była nawet trzewików. Miała na sobie spódniczkę, krótką flanelową, przez rozporek której widać było koszulę. Kaftanik z bai, niezapięty, ukazywał nagą szyję i piersi dziecka. Włosy rozczochrane, a pończochy włożone krzywo; bielutka, w bieliźnie tylko, włożonej Bóg wie po jakiemu, dzieweczka prześliczną była Pochyliła się, spojrzała na siebie i parsknęła śmiechem.
— Ładna jestem, mamo, zobacz!.. Powiedz, zostanę tak, dobrze?.. Tak ładnie!
Helena, poskramiając niecierpliwość, zadała codzienne pytanie
— Czy myłaś się?
— Oh, mamo! — szepnęła dziewczynka, nagle zasmucona, oh mamo.... Deszcz pada, tak brzydko na dworze...
— To nie będziesz jadła śniadania... Rozalio, umyj ją.
Zwyczajnie sama czuwała nad tem. Ale dzisiaj czuła