Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

zupełnie podobna do małego Jezusa. Joanna, dumna z tego, że tak była czysta, nie chciała ubierać się.
— Popatrz, mamo, popatrz na moje ręce i moję szyję, i moje uszy... A co? pozwól mi ogrzać się trochę, tak mi dobrze... Nie powiesz że nie zasłużyłam dzisja na śniadanie.
I usadowiła się w małym fotelu swoim przed ogniem. Rozalia nalała kawę. Joanna wzięła kubek swój na kolana i poważnie maczała w niej grzankę, z miną dorosłej osoby. Zwyczajnie Helena nie pozwalała jej tak jeść. Ale dzisiaj zajęta była czem innem. Nie jadła nic piła tylko kawę. Dopijając już swoją, Joanna uczuła wyrzut. Serduszko jej ścisnęło się; postawiła kubek i widząc, że matka tak blada, rzuciła się jej na szyję.
— Mamo, czy teraz ty chora jesteś? To nie ja zmartwiłam cię, powiedz?
— Nie kochanko, owszem, grzeczna jesteś bardzo, — szepnęła Helena całując ją — Ale zmęczona jestem trochę; źle spałam... Baw się, bądź spokojną.
Myślała o tem, że dzień ten będzie bardzo długi. Co, ma robić, czekając nocy? Od jakiegoś czasu nie dotykała się już igły, praca wydawała się jej niezmiernie ciężka. Godzinami całemi siedziała ze złożonemi rękami, dusząc się w pokoju swoim; potrzebowała wyjść i odetchnąć świeżem powietrzem, bo nie ruszała się z miejsca. Pokój ten przyprawiał ją o chorobę; nienawidziła go za te dwa lata, które w nim przeżyła; wydawał się jej szkaradnym ze swym niebieskim aksamitem i z tym obszernym widokiem Paryża marzyła o małem mieszkaniu wśród hałasu ulicznego, któryby ją odurzył. Mój Boże! jakże te godziny powolnie płyną! Wzięła książkę, ale między oczami swemi stronicami, na które patrzyła wciąż, przesuwały się te same obrazy które pozostawały w jej głowie.
Tymczasem Rozalia sprzątnęła pokój; Joanna była uczesana i ubrana. Helena siedząc przed oknem, próbowała