czytać, dziewczynka, która była w jednym ze swych dni hałaśliwej wesołości, zaczęła wielką zabawę wśród poustawionych mebli. Była sama jedna, ale nie troszczyła się o to wcale; bardzo dobrze zastępowała trzy lub cztery osoby nawet, a co najzabawniej, że robiła to z wielką powagą i głębokiem przekonaniem. Naprzód bawiła się w damę, składającą wizyty. Znikała w sali jadalnej, potem wracała, kłaniając się, uśmiechając i z kokieterją obracając głowę.
— Dzień dobry, pani.. Jak się pani ma?... Od tak dawna nie widziałam panią. To cud — naprawdę!... Moj Boże! byłam słaba — pani. Tak, miałam cholerę — to bardzo nieprzyjemnie!... Oh! nie znać tego na pani, młodnieje pani, słowo honoru. A dzieci pani? Ja miałam ich troje od przeszłego lata...
I wciąż kłaniała się przed stołem, co zapewne przedstawiał damę, u której była z wizytą. Potem przysuwała krzesełka i z nadzwyczajną obfitością słów podtrzymywała ogólną rozmowę trwającą z godzinę.
— Co wyprawiasz, Joanno — mówiła jej matka od czasu do czasu, kiedy zniecierpliwił ją hałas.
— Ale, mamo, jestem u mojej przyjaciółki... Mówi do mnie, muszę przecie odpowiadać jej... Nieprawdaż, że kiedy podają herbatę, to nie można chować ciastek do kieszeni?
I dalej paplała:
— Żegnam panią. Doskonała była herbata pani.. Ukłony moje mężowi pani...
Nagle scena się zmieniła. Joanna wyjeżdżała powozem po sprawunki, usiadłszy konno na krześle, jak chłopiec. — Janie, nie tak prędko, boję się... Zatrzymajże się! jesteśmy przed modystką.. Panienko, co kosztuje ten kapelusz? Trzysta franków, to nie drogo. A!: nieładny jest. Chciałabym mieć ptaka na wierzchu, ot tak dużego... No, Janie, jedzmy do korzennego sklepu. Niema miodu! Owszem, pani — oto jest. Oh! jakiż dobry! Nie chcę go; proszę mi dać cukru za dwa susy. Ależ uważaj, Janie! Ot
Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/231
Ta strona została skorygowana.