Nazajutrz Rozalia dopiero koło dziewiątej mogła podać kawę. Helena wstawała późno; była blada i znużona. Dotknęła ręką kieszeni u sukni; uczuła w niej list i nic nie mówiąc — siadła przed stolikiem. Joanna także miała głowę ciężką i wyraz twarzy niespokojny. Niechętnie wstała z łóżka; tego rana nie miała już serca do zabawy. Niebo pochmurne blade światło rzucało na pokój, i od czasu do czasu nagła ulewa biła o szyby okna.
— Panienka w czarnem usposobieniu — rzekła Rozalia. która sama tylko mówiła dzisiaj. — Dwa dnie z rzędu nie może być w różowym humorze... Nie trzeba było skakać wczoraj tak wiele!
— Czyś słaba, Joanno? — spytała Helena.
— Nie, mamo — odpowiedziała mała. — To ten, brzydki czas.
Helena zapadła znowu w milczenie. Skończywszy pić kawę siedziała zamyślona, patrząc na ogień. Wstając, powiedziała sobie, że obowiązkiem jej było rozmówić się z Julią i skłonić ją do zaniechania tej schadzki. Jak miała dokonać tego, nie wiedziała, ale krok ten wydawał się jej teraz koniecznym; myśl o nim opanowała ją wyłącznie. Kiedy dziesiąta wybiła, ubrała się. Joanna patrzała na nią. Zobaczywszy, że matka bierze kapelusz, zacisnęła swe małe rączki jak gdyby z chłodu, a na twarzy pojawił się wyraz cierpienia; Zwyczajnie budziła się w niej zazdrość, kiedy matka
Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/239
Ta strona została skorygowana.
XVIII.