Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/240

Ta strona została skorygowana.

wychodziła; nie chciała zostawać się z nią, żądała wszędzie iść za nią.
— Rozalio — rzekła Helena — spiesz się sprzątać pokój i nie wychodź nigdzie. Ja zaraz wracam.
Pochyliła się, spiesznie ucałowała Joannę, nie spostrzegając jej zmartwienia. Jak tylko wyszła, dziewczynka która przez dumę nie skarżyła się, wybuchła płaczem.
— O! jak to brzydko, panienko! — powtarzała Rozalia, pocieszając niby. — Nikt przecie nie ukradnie mamy twojej. Trzeba pozwolić jej zajmować się interesami, jakie ma... Nie można przecie wisieć zawsze u jej spódnicy.
Helena zawróciła na ulicę Vineuse; szła koło samego muru chroniąc się przed deszczem. Piotr otworzył drzwi przed nią; ujrzawszy ją, jak gdyby zmięszał się.
— Pani Deberle u siebie?
— Tak, pani; tylko, nie wiem.
I kiedy Helena, jako domowa, zmierzała do salonu pozwolił sobie zatrzymać ją.
— Proszę panią zaczekać, pójdę dowiedzieć się.
Wśliznął się do pokoju, otwierając drzwi, jak mógł najmniej, i w tej chwili dał się słyszeć głos Julii, która gniewała się.
— Jakto, wpuściłeś! Wyraźnie ci zakazałam... To do nieuwierzenia, ani jednej chwili spokojnej.
Helena pchnęła drzwi; postanowiła spełnić to, co uważała za swój obowiązek.
— Ah! to pani! — rzekła Julia spostrzegając ją. — Nie zrozumiałam dobrze...
Ale miała wciąż minę niezadowolnioną. Widocznie obecność Heleny przeszkadzała jej!
— Czy zawadzam pani? spytała Helena.
— Nie, nie.. Zaraz wytłómaczę się. Gotujemy niespodziankę. Powtarzamy „Kaprys”, bo chcemy go grać tutaj w którą środę. Wybraliśmy na to ranek, ażeby się nikt nie domyślił... O! teraz zostań. Zachowasz tajemnicę, nic więcej,