— „Do widzenia. Dzisiaj może się będziesz gniewał, ale jutro uczujesz trochę przyjaźnie dla mnie, a wierzaj mi, że to więcej warte jak kaprys.”
Zamknąwszy za sobą drzwi domu, Helena znalazła się na chodniku; gwałtownym i jak gdyby mechanicznym ruchem wyciągnęła list z kieszeni i wsunęła go do puszki.
Zrobiwszy to, stała jeszcze chwilę z osłupiałym wzrokiem, patrząc na wąską blaszkę mosiężną, która opadła na swe miejsce.
— Stało się — rzekła Helena do siebie półgłosem.
Widziała przed sobą dwa pokoje, obite różowym kreponem, berżerki, wielkie łóżko: Malignon i Julia byli tam; nagle ściany rozsunęły się, i mąż wszedł, i dalej już nic nie wiedziała, a była przytem zupełnie spokojna. Instynktowo obejrzała się, czy nie widział ją kto, jak wkładała list. Ulica była pusta. Obeszła róg domu i wróciła do siebie.
— Grzeczna byłaś? kochanko — rzekła, całując Joannę.
Mała siedziała na tym samym fotelu. W odpowiedzi „na to zapytanie podniosła zadąsaną twarzyczkę i zarzuciła ręce na szyję matki i całując ją głęboko, westchnęła. Bardzo była zmartwiona.
Przy śniadaniu Rozalia dziwiła się.
— Pani musiała być gdzieś daleko?
— A to dla czego? — spytała Helena.
— Bo pani je z takim apetytem... Dawno już nie jadła pani tak dobrze...
Była to prawda. Helena bardzo była głodna; apetyt wrócił bo nagłej doznała ulgi. Czuła się spokojną i zupełnie zadowolnioną. Po gwałtownem wstrząśnieniu dwóch ostatnich dni, wielka cisza zrobiła się w jej sercu; członki jej były wypoczęte giętkie jak po wyjściu z kąpieli. Doznawała jednak uczucia jakiegoś ciężaru gdzieś, ciężaru nieokreślonego, który ją przygniatał.
Kiedy weszła do pokoju, oczy jej skierowały się wprost na zegar; na nim było dwadzieścia pięć minut na pierwszą.
Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/247
Ta strona została skorygowana.