Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/248

Ta strona została skorygowana.

Schadzka Julii wyznaczona była na trzecią godzinę. A zatem jeszcze dwie i pół godziny pozostawało. Machinalnie to obrachowała. Zresztą nie spieszyło się jej wcale, wskazówki posuwały się, i nikt w świecie nie mógłby już teraz zatrzymać ich; pozostawiała rzeczy ich własnemu biegowi. Oddawna już zaczęty czepeczek dziecinny walał się po stole. Wzięła go i zaczęła szyć przed oknem. Wielka cisza zapadła w pokoju. Joanna usiadła na zwykłem swem miejscu, ale zmęczone swe rączki bezczynnie opuściła.
Mamo — rzekła — nie mogę pracować, nie bawi mnie to.
— A więc nie rób nic, kochanko... Masz, nawlekaj mi igiełki...
Dziecię, milcząc, powolnym ruchem zajęło się nawlekaniem igieł. Starannie ucinała równe kawałki nitek, i długo bardzo szukała dziurki w igiełce. I kończyła w samą porę: matka zmieniała po kolei igiełki, które jej przygotowywała.
— Widzisz — szepnęła — tak idzie prędzej... Dziś wieczór, może sześć czepeczków będą skończone.
I odwróciła się, spojrzeć na zegar. Dziesięć minut na, drugą. Jeszcze dwie godziny prawie. Teraz Julia zapewne zaczyna się ubierać. Henryk otrzymał już list. Oh! z pewnością pójdzie. Wskazówki były dokładne, znajdzie natychmiast. Ale wszystko to wydawało się jej jeszcze bardzo dalekiem, i czuła się zupełnie obojętną. Szyła równymi ściegami, pilnie jak robotnica. Minuty upływały jedna za drugą Druga godzina wybiła.
W tej chwili uderzenie dzwonka zadziwiło ją.
— Któż to taki? mateczko — spytała Joanna, która podskoczyła na krzesełku.
A kiedy pan Rambaud wszedł rzekła:
— To ty!... Dla czego dzwonisz tak mocno? Przestraszyłeś mnie.