Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

znowu pobiegły do matki z wyrazem gorącej prośby. Helena, ujęta uprzejmością gospodyni nie ruszyła się z krzesła; powolnego będąc charakteru, chętnie siedziała na miejscu godzinami całemi. Ale kiedy służący raz po raz wymienił nazwiska trzech dam; pani Berthier, pani Guirand i pani Levasseur, zdawało się jej, że powinna już powstać. Pani Deberle, widząc to — zawołała:
— Zostań pani, muszę pokazać pani mego syna.
Kółko, otaczające komin, rozszerzyło się. Wszystkie te panie mówiły jednocześnie. Jedna z nich utrzymywała, że upada ze znużenia; i opowiadała, iż od pięciu dni nie kładła się wcześniej jak o czwartej rano. Inna gorzko się uskarżała na mamki; niepodobna już było znaleźć między niemi ani jednej uczciwej. Wreszcie rozmowa padła na szwaczki. Pani Deberle twierdziła, że kobieta niezdolna jest do krawiecczyny damskiej, że kobieta nie potrafi dobrze ubrać innej; trzeba na to mężczyzny. Tymczasem dwie panie szeptały z sobą półgłosem, i kiedy chwilowe zrobiło się milczenie, kilka słów z ich rozmowy dało się wyraźnie słyszeć: wszystkie wówczas zaczęły śmiać się, wachlując powoli.
— Pan Malignou — oznajmił sługa.
Młody, wysoki mężczyzna, starannie ubrany, wszedł do salonu. Pozdrowiono go lekkimi wykrzyknikami. Pani Deberle, nie wstając podała mu rękę i rzekła:
— No jakże! wczoraj w Wodewilu?
— Obrzydliwie! — zawołał.
— Jakto, obrzydliwie!... Ależ cudownie gra — chwyta się za piersi, odrzuca głowę.
— Dosyć, dosyć! to tak realne, że aż obrzydliwe!
Rozpoczął się spór. Łatwo to powiedzieć realizm. Ale młodzieniec nie życzył sobie wcale realizmu.
— W niczem — mówił podnosząc głos — w niczem! Jest to upodlanie sztuki.
Piękne rzeczy pokazałyby się wreszcie na scenie! Cze-