taką śmiałością. Po chwili jednak męska żądza budzić się w nim zaczęła na tę niespodziankę, ofiarowaną w tak tajemniczem schronieniu.
— Kochasz mię, kochasz mię — szeptał. Nakoniec mam cię, ja com nie zrozumiał tego!
Otworzył ramiona, chciał ją objąć. Helena, która uśmiechem powitała była go, teraz zbladła i cofnęła się. Czekała na niego, to prawda, sądziła, że pomówią z sobą chwilę, że ułoży historyjkę jaką. Teraz dopiero zrozumiała położenie swoje. Henryk sądził, że go wezwała na schadzkę. Tego nigdy nie chciała. Oburzała się na tę myśl.
— Henryku, błagam cię... Zostaw mię...
Ale on chwycił ją za ręce i powoli ciągnął do siebie, jak gdyby chcąc natychmiast zwyciężyć pocałunkiem. Miłość; jego rosła najprzód powoli; potem nagłe zerwanie poufałych stosunków przytłumiło ją, ale teraz wybuchła tem gwałtowniej, że zaczynał już zapominać Helenę. Krew zalała mu policzki; widząc tę twarz płonącą, którą znała już i której się obawiała, Helena broniła się. Dwa razy już patrzał na nią temi strasznemi oczami.
— Zostaw mię, przestraszasz mnie... Przysięgam ci, że mylisz się.
Znowu zdawał się być zdziwiony.
— Wszakże to ty sama pisałaś? — zapytał.
Zawahała się chwilę. Co mówić, co odpowiedzieć?
— Tak — szepnęła nakoniec. Nie mogła przecie zdradzić Julii, uratowawszy ją poprzednio. Przed nią była jak gdyby przepaść, do której sama osuwała się powoli. Henryk spoglądał teraz na pokoje, dziwił się szczególnemu oświeceniu i obiciu. I ośmielił się wreszcie zapytać:
— Jesteś tu u siebie
Ona milczała.
— List twój ogromnie zaniepokoił mię... Heleno, ukrywasz coś przedemną. Zlituj się, uspokój mię.
Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/262
Ta strona została skorygowana.