Nad Paryżem zrobił się wielki niepokój, w oczekiwaniu nowej burzy. W powietrzu powstał szmer, czarne chmury przesuwały się powoli. Joanna gwałtownie zakaszlała przy oknie; ale czuła się jak gdyby pomszczoną tym chłodem, co ją przejmował; chciałaby zaziębić się. Z rączką na piersiach czuła w nich wzrastający niepokój. Niepokój ten ogarniał ją całą. Drżała od strachu a nie śmiała oglądnąć się przerażona samą myślą spojrzenia jeszcze na pokój. Kiedy się jest małą, to niema sił. Ten nowy ból, cóż to było takiego? przynosił jej wstyd jakiś i gorzką przyjemność zarazem? Kiedy drażniono ją kiedy ją łechtano, nie zważając na śmiech jej, wówczas już czuła podobnie okropny dreszcz. Słabnąc prawie, wydała stłumiony krzyk: „Mamo! mamo!“ Któż mógby odgadnąć, czy wołała matkę na pomoc, czy oskarżała ją o ten ból, który ją przyprawiał o śmierć?
W tej chwili burza zerwała się. Wiatr zawył, przerywając groźną ciszę, co wisiała po nad ponurem miastem. Paryż odezwał się przeciągłym trzaskiem; żaluzye łomotały się, dachówki leciały, rury od kominów i rynny spadały na bruk ulic. Potem, cisza wróciła na kilka sekund, potem nowy, olbrzymi oddech burzy przeleciał i napełnił horyzont tak gwałtownie, że ocean dachów wstrząsł się, zdawał się podnosić swe fale i znikł w wirze. Na chwilę zrobił się chaos. Potężne chmury, rozlewając się po niebie, jak olbrzymie plamy atramentu, pędziły wśród stada pomniejszych rozpierzchłych i kołyszących się, podobne do tych łachmanów, co je wiatr rozrywa na kawałeczki i nitka za nitką roznosi. Dwie chmury uderzyły na siebie i pękły z trzaskiem, szczątki ich rozsypały się po szerokiej przestrzeni koloru miedzi za każdym razem, kiedy huragan szalał tak dmąc ze wszystkich stron nieba, w powietrzu rozlegał się niby łomot wojsk, niby straszliwe przeciągłe runięcie jakiegoś olbrzymiego gmachu, którego gruzy zawieszone nad Paryżem, groziły mu ruiną. Deszczu nie było jeszcze. Nagle jedna z chmur pękła nad środkiem miasta, i trąba wodna
Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/274
Ta strona została skorygowana.