leżała tak bez oddechu prawie. Wielkie niebieskawe powieki miała zamknięte; na rzęsach wisiały dwie grube łzy.
— Nieszczęśliwe dziecko! — wyjąkała Helena — czy można coś podobnego!.. Mój Boże, zimna zupełnie!... Usnąć tak, na taką pogodę, kiedy zakazano jej dotykać się okna!.. Joanno, Joanno, odpowiedz mi, obudź się!
Rozalia umknęła przez ostrożność. Mała, którą matka wzięła była na ręce, upuściła głowę, jak gdyby nie mogąc otrząsnąć się z ołowianego snu, który ją opanował. Nakoniec otworzyła powieki i osowiała, odurzona, mrużyła oczy, które światło lampy raziło.
— Joanno, to ja... Co ci? Spójrz, wróciłam.
Ale dziewczynka nie rozumiała; z osłupiałą miną szeptała tylko.
— Ah!... Ah!...
Przypatrywała się matce, jak gdyby jej nie poznawała. Nagle zatrzęsła się zdawała się uczuwać wielkie zimno pokoju. Myśli jej wracały; łzy spłynęły z rzęs na policzki.
— To ty, to ty.. Oh! zostaw mię, nadto mnie ciśniesz. Tak mi dobrze było.
I wyśliznęła się jej z rąk; bała się matki. Niespokojnym wzrokiem wodziła po niej od rąk do ramion; jedna ręka Heleny była obnażona, usunęła się przed nią z zalęknioną miną, tak jakby uciekała przed pieszczotą obcej dłoni; jątrzyło ją dotknięcie tej ręki, która zdawała się jej być inną niż zwykle.
— Nie łaję cię — mówiła dalej Helena. — Ale powiedz, czy to rozsądnie? Pocałuj mię.
Joanna wciąż usuwała się. Nie przypominała sobie ani takiej sukni, ani takiego płaszcza u matki swojej. Pasek był luźny, fałdy układały się w tak niemiły sposób. Dla czegoż wracała tak źle ubrana? W całym stroju było coś tak brzydkiego i tak smutnego zarazem. Suknia obłocona, trzewiki popękane; nic się na niej nie trzymało, jak sama
Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/280
Ta strona została skorygowana.