Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/288

Ta strona została skorygowana.

Zefiryn ukradł trzy rzepy u ojca Rouvet’a; były one twarde jeszcze, oh! tak twarde, że o mało zębów nie połamali na nich; pomimo to wszakże Rozalia, skrywszy się za szkołę, schrupała całą część swoją. Od tego czasu, jak tylko zdarzyło się im jeść razem, Zefiryn zawsze mówił:
— To lepsze niż rzepa ojca Rouvet‘a.
I za każdym razem Rozalia tak mocno śmiała się, że sznurek u spódnicy jej pękał. Teraz znowu stało się to samo.
— A co! pękł? zawołał żołnierz z miną tryumfującą.
I wysunął rękę, by przekonać się. Ale odprawiono go z klapsami.
— Siedź spokojnie, nie naprawisz go przecie... Jakie to głupie, żeby mi zawsze zrywać sznurek. Co tydzień muszę dawać nowy.
Kiedy jednak Zefiryn wciąż jeszcze chciał własnoręcznie przekonać się o wypadku, Rozalia grubymi palcami swymi schwyciła kawałek ciała jego i wykręciła go. Ta pieszczota podbudziła go jeszcze więcej, ale służąca gniewnem spojrzeniem wskazała mu na panią, która patrzała na nich. Nie bardzo zmięszany wpakował sobie do ust potężny kęs i mrugnął oczyma z chełpliwą miną wojaka, jak gbyby mówił, że kobiety nie gniewają się o to wcale chociażby były paniami. To rzecz pewna, że przyjemnie jest zawsze patrzeć na tych, co się kochają.
— Jeszcze pięć lat pozostaje ci do ukończenia służby? — spytała Helena — oparta na wysokiem krzesełku drewnianem, zapominając się w uczuciu słodkiego zadowolenia, jakiego w tej chwili doświadczała.
— Tak, pani — może nawet cztery, jeżeli nie będę potrzebny.
Rozalia zrozumiała, że pani ma na myśli jej małżeństwo. Udając więc rozgniewaną — zawołała:
— Oh! pani — może on jeszcze służyć i lat dziesięć, ja pewnie nie będę upominała się o niego... Staje się