Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/290

Ta strona została skorygowana.

z ręką pod stołem, gdy tymczasem Rozalia sztywnie siedziała, żeby nie pokazać tego. Znikły różnice stanów, nie umiała dokładnej zdać sprawy ani ze swego, ani z innych położenia, ani z miejsca, w którem się znajdowała, ani też z tego, co w niem robiła. Miedź błyszczała na ścianie, nieporządek w kuchni nie radził ją; czuła się tu dobrze. Doznawała głębokiego zadowolenia, potrzeby zaspokojonej. Tylko było jej tu bardzo gorąco, krople potu wystąpiły na białe czoło; po za nią, przez okno otwarte wiatr dmuchał rozkosznie w jej szyję.
— Pani, woda gotuje się — powtórzyła Rozalia! — Nie zostanie z niej nic w kociołku.
I postawiła przed nią kociołek. Helena trochę zdziwiona, powstała nareszcie.
— Ach! tak... dziękuję.
Nie miała już pretekstu, wyszła z żalem, powoli. Kociołek zawadzał jej w pokoju. Namiętność w całej swej sile zbudziła się teraz. Dotychczasowe odrętwienie, które czyniło z niej istotę głupią, zamieniło się w falę gorącego życia, które ogniem płonęło. Drżała rozkoszą, której nie zaznała wcale. Wspomnienia wracały, zmysły budziły się za późno z bezmierną żądzą, której nie zaspokojono. Wyprostowała się na środku pokoju wyciągnęła całem ciałem, z podniesionemi i zakurczonemi rękami; znerwowane członki lekko, głucho trzaskały. Och! kochała go, chciała go, odda mu się na zawsze.
W chwili, kiedy zdejmowała podwłośnik, spoglądając na swe obnażone ramiona, szmer jakiś zaniepokoił ją; zdawało się jej, że Joanna zakaszlała. Wzięła lampę. Dziecię, z powiekami zamkniętemi, zdawało się spać. Ale kiedy matka jej uspokojona odwróciła się plecami ona otworzyła oczy, czarne, wielkie oczy, któremi przeprowadziła ją zwracającą do swego pokoju. Nie spała jeszcze; nie chciała, żeby jej kazano spać. Kaszel znowu zaczął ją duszyć, ukryła głowę pod kołdrą i stłumiła go. Teraz mogła już odejść;