Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/302

Ta strona została skorygowana.

dawać jej znaki jakieś Helena ukazała się także i ręką przywoływała córkę do siebie.
— Spostrzeżono panienkę — powtarzała kucharka, — Pokazują żebyś zeszła do nich.
Pan Rambaud musiał otworzyć okno. Proszono g by przyprowadził Joannę, wszyscy żądali tego. Joanna uciekła do pokoju, gwałtownie odmawiając i oskarżając przyjaciela swego, że umyślnie pukał do szyby. Lubiła patrzeć na swoją mamę, ale za nic nie chciała więcej chodzić do tego domu i na wszystkie proszące pytania pana Rambaud odpowiadała swojem strasznem, „dlatego że”, które miało wyjaśnić wszystko.
— To nie ty powinienbyś mię zmuszać do tego — rzekła nakoniec z ponurą miną.
Ale on powtarzał jej wciąż, że sprawi przykrość matce, i że nie można robić ludziom niegrzeczności. Okryje ją dobrze, nie będzie jej zimno, i tak mówiąc, obwiązywał ją szalem, zdejmował fular, który miała na głowie a układał mały włóczkowy kapturek. Ubrana już sprzeciwiała się jeszcze. Nakoniec dała się uprowadzić, z warunkiem wszakże, że natychmiast wróci do domu, jeżeliby się czuła nadto słaba. Odźwierna otworzyła im drzwi przechodowe; przyjęto ich w ogrodzie z okrzykami radości. Pani Deberle szczególnie okazywała Joannie wiele przyjaźni; umieściła ją w fotelu, przy lufie kaloryferu, chciała by zaraz pozamykano okna, bo powietrze było trochę za ostre jeszcze dla biednego dziecięcia. Malignon wyszedł był. Helena poprawiała rozrzucone włosy małej, zawstydzona trochę, że ją tak między obcymi widziano, obwiniętą w szal i ubraną w kapturku. Julia, widząc to — zawołała:
— Dajże pokój! czyż nie jesteśmy w domowem kółku?... Biedna Joanna! brakowało jej nam.
Zadzwoniła i zapytała, czy panna Smithson i Lucyan nie wrócili jeszcze z codziennej przechadzki. Nie było