Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/311

Ta strona została skorygowana.

Henryk wyszedł, nie odpowiedziawszy ani słowa. Chwilę jeszcze pozostał w sali jadalnej, czekając sam nie wiedział na co. Widząc wreszcie, że doktor Bodin nie wychodzi, opuścił mieszkanie Heleny; po omacku zeszedł ze schodów, bo Rozalia nie poświeciła mu nawet. Rozmyślał nad piorunowym przebiegiem galopujących suchot, które specjalnie studjował był: płucowe krostki rozszerzą się szybko, duszność coraz bardziej zwiększać się będzie Joanna nie przeżyje zapewne i trzech tygodni.
Tydzień minął. Słońce wschodziło i zachodziło po nad Paryżem, ale Helena nie miała wyraźnego pojęcia o miarowym, bezlitośnym biegu czasu. Wiedziała, że córka jej skazana na śmierć, i była jak gdyby ogłuszona tym ciosem, co już teraz rozdzierał jej serce. Było to beznadziejne wyczekiwanie, pewność, że śmierć nie przebaczy. Nie miała łez na to; cicho przesuwała się po pokoju i zawsze na nogach, powoli i dokładnie usługiwała chorej. Czasami znużona, padała na krzesło i patrzyła na nią godzinami całemi. Joanna słabła wciąż; gorączka nieustawała, boleśne wymioty zabierały resztę sił. Doktor Bodin przychodził przypatrywał się jej chwilę, zostawiał receptę; a kiedy wychodził, w twarzy jego był wyraz takiego bezradnego zwątpienia, że matka nie wychodziła nawet za nim, bo nie miała o co go pytać.
Nazajutrz po kryzysie, ksiądz Jouve przybiegł. On i brat jego przychodzili co wieczór, milcząc ściskali rękę Heleny; nie śmieli pytać ją o nowiny. Chcieli po kolei czuwać przy chorej, ale ona odprawiała ich koło dziesiątej nie chciała nikogo mieć w pokoju swoim w nocy. Jednego wieczora, ksiądz, który od wilii dnia tego zdawał się być mocno czemś zajęty, odprowadził ją na stronę.
— Przyszła mi na myśl rzecz jedna — szepnął. — Zdrowie dziecka nie pozwoliło dotąd... Mogłaby tutaj przyjąć pierwsza komunie...