Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/324

Ta strona została skorygowana.

Lucyan namyślał się chwilę; z buzią otwartą, z oczami, w jeden punkt utkwionemi, usiłował jak się zdawało domyślić się rzeczy nieznanych po za temi, które znał, i nareszcie cichym głosem wyrzekł:
— Nie zobaczymy już jej.
Tymczasem inne dziewczynki przybywały. Na skinienie matki, Lucyan szedł na ich spotkanie. Małgorzata Tissot ze swemi wielkiemi oczami, ukryta za obłokiem muślinu, podobna była do dziewicy dziecka; jasne jej włosy wymykały się z pod małego czepeczka, tworząc złocistą koronę pod białą zasłoną. Uśmiechnięto się na widok pięciu panien Levasseur; wszystkie były do siebie podobne, najstarsza na czele, najmłodsza na końcu, tworzyły niby pensyonat; sukienki ich tak się wzdymały, że małe ich osóbki zapełniły cały jeden róg pokoju. Kiedy mała Guiraud weszła, szepcące głosy podniosły się; śmiano się, podawano ją sobie z rąk do rąk, i całowano. Wyglądała jak biała synogarliczka, nie większa od ptaszka wśród drżących zwojów gazy, które nadawały jej postać puszystą i okrągłą. Matka nawet nie mogła odnaleść jej rąk. Powoli salon napełniał się niby płatkami śniegu. Kilku chłopców w surducikach tworzyło między nimi czarne plamy. Lucyan, którego mała żona umarła, szukał sobie innej. Wahał się bardzo w wyborze, chciałby żony większej od siebie, jak Joanna. Zdawało się jednak skłaniać ku Małgorzacie, której włosy zadziwiały go. Nie odstępował jej.
— Nie zniesiono jeszcze ciała — oznajmiła Paulina Julii.
Paulina tak była wzburzona, jak gdyby szło o przygotowania do balu. Siostra jej z trudnością wymogła na niej to, że nie ubrała się biało.
— Jakto! — zawołała Julia — o czemże oni myślą... Pójdę na górę. Zostań z temi paniami.
I szybko opuściła salon, w którym matki, ciemno ubrane, rozmawiały z sobą półgłosem, a dzieci wystrzegały się