Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/331

Ta strona została skorygowana.

ta ostatnia tak malutka i tak potykająca się, że matka szła koło niej. Reszta w ścieśnionych szeregach opasywała karawan, z bukietami róż w rękach. Szli powoli, zasłony ich podnosiły się z lekka, koła obracały się wśród tego muślinu, jak gdyby unoszone obłokiem, z pośród którego uśmiechały się delikatne główki cherubinów. Z tyłu, za panem Rambaud, który miał twarz bladą i głowę spuszczoną, szły panie, kilku chłopców, Rozalia, Zefiryn i służba Deberle‘ów. Poza tem wszystkiem posuwało się pięć próżnych wozów. Na ulicy jasno oświetlonej słońcem, białe gołębie podleciały, patrząc na wóz ten wiosenny, powoli kroczący.
— Mój Boże! co za przykrość! — Mówiła pani Deberle; w chwili kiedy orszak wyruszał. Czemu Henryk nie odłożył tego konsylium, mówiłam mu!
— Sama nie wiedziała, co ma począć z Heleną, która padła na krzesło w pawilonie. Henryk byłby został z nią. Byłby ją pocieszył trochę. Jakże to źle, że go nie było. Na szczęście, panna Aurelia ofiarowała się; nie lubiła rzeczy smutnych; obiecała zarazem zająć się podwieczorkiem, który za powrotem miano podać dzieciom. Pani Deberle śpiesznie dogoniła kondukt, który ulicą Passy dążył ku kościołowi.
Ogród stanął pustką; robotnicy zwijali draperje. Na piasku, kędy Joanna przeszła, pozostały tylko płatki kamelii. Helena w tej samotności i głuchem milczeniu, co ją nagle otoczyły, znowu uczuła szarpiącą boleść wiecznego rozstania. Raz jeden jeszcze, tylko raz jeden być z nią jeszcze. Uparta myśl, że Joanna odchodziła zagniewana, z twarzą niemą i urażoną, myśl ta paliła ją jak gorące żelazo. Widząc że panna Aurelia pilnuje ją, postanowiła umknąć przed nią i pobiec na cmentarz.
— Tak to wielka strata — powtarzała stara panna, wygodnie usadowiwszy się w fotelu. — Ja przepadałabym za dziećmi, za dziewczynkami szczególnie. Otóż, jak po-