tła nieba: spadały one, kołysząc się nieznacznie, ale nieustannie. W dali, po za kominami piekarni wojskowej, której wieże z cegły przybrały barwę starej miedzi, białe te spadające masy zgęszczały się coraz bardziej, podobne do ruchomej gazy, rozwijającej się nitka za nitką. Ani jedno tchnienie nie podnosiło się z tego deszczu, zaczarowanego w powietrzu, co jakby kołysząc się padał śpiący. Płaty zdawały się zwalniać lot swój, zbliżając się do dachów; miljony ich układały się bezustannie, jeden za drugim i tak cicho, że listki opadających kwiatów większy sprawiają szmer; najwyższy spokój, zapomnienie o życiu i ziemi, spływały z tej masy ruchomej, której biegu nie słychać było wcale. Niebo rozjaśniło się coraz bardziej ze wszystkich stron, powlekając się barwą mleczną, którą urozmaicały tylko smugi dymów. Powoli wysepki domów zaczęły występować, miasto ukazywało się w prostej linij poprzecinane ulicami i placami; okopy jego i pasy cieniów zarysowały olbrzymi szkielet cyrkułów.
Helena zwolna podniosła się. Na śniegu pozostał ślad jej kolan. Otulona wielkim ciemnym płaszczem, futrem oszytym, zdawała się być bardzo wysoka; ramiona jej wspaniałe uwydatniały się na tem białem tle. Plecionka z aksamitu czarnego u kapelusza, tworzyła koronę nad jej czołem. Na twarz wrócił dawny spokój, dawna pogoda do siwych oczu; podbródek okrągły, dosyć duży, wyrażał rozsądek i stałość. Kiedy obróciła głowę, profil miał znowu poważną czystość linij posągu. Krew zdawała się drzemać pod bladymi policzkami; dusza schroniła się pod dawny puklerz godności. Dwie łzy stoczyły się z powiek; spokój wypływał z dawnej boleści. I tak stała przed grobem; była to prosta kolumna, a na niej dwie daty, wskazujące krótkie życie dzieweczki, co zmarła, mając lat dwanaście.
Biały cmentarz rozlegał się dokoła; całun jego dziurawiły tylko pordzewiałe groby i żelazne krzyże wyciągnięte jak ramiona żałobą, okryte. W pustyni tej jedna tylko była
Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/336
Ta strona została skorygowana.