linja ciągnęła się wzdłuż chodnika, szeregiem starych rozbitych pojazdów. Pudła ich i koła, przyprószone śniegem, konie pokryte białym szronem, zdawały się gnić tam od niepamiętnych czasów. Woźnicy siedzieli nieruchomo, sztywnie w swych zamarzłych płaszczach. Inne powozy powoli, jeden za drugim, przesuwały się po śniegu. Zwierzęta ślizgały się, wyciągały szyję, a ludzie, zlazłszy z kozłów, klnąc, ciągnęli je za uzdy; a przez szyby widać było cierpliwe twarze podróżnych, którzy opierając się na poduszkach, z rezygnacją poświęcali trzy kwandranse czasu na kurs, wymagający zaledwie dziesięciu minut. Puszysty dywan tłumił stuk i hałas; w ciszy ulic głosy tylko podnosiły się bardzo wyraźnie i ze szczególnym odźwiękiem; słychać było wołanie; śmiechy ludzi, zaskoczonych ślizgawicą, gniewne słowa woźniców, trzaskających z batą, parskanie koni, sapiących ze strachu. Dalej na prawo wielkie drzewa wybrzeża cudowny przedstawiały widok. Były to drzewa niby ze szklannej przędzy, niby olbrzymie pająki wewnętrzne, których ramiona przetykały kwiaty. Wiatr północny zamienił pnie ich na słupy kolumn. U góry gałęzie, mchem białym pokryte, plątały się jak gęste krzewy; dalej strzelały kitki piór i czarne gałązki, biało obrzeżone, delikatnie i wyraźnie rysowały się na niebie. Najlżejszy podmuch wiatru nie mącił przezroczystego powietrza; mróz wzmagał się.
Helena mówiła sobie, że nie zna Henryka. Przez cały rok widywała go prawie codziennie; godzinami całemi siedział przy niej, i oko w oko rozmawiali z sobą. Nie znała go. Nadaremnie usiłowała zrozumieć: zkąd on się wziął? jakim sposobem znalazł się przy niej? co to był za człowiek, że tak poddała mu się ona, która prędzej umarłaby, niż poddała się innemu? Nic tego nie rozumiała, na tę myśl dostawała zawrotu głowy. W ostatni dzień tak jak i w pierwszy pozostał dla niej nieznanym. Napróżno wiązała z sobą małe oderwane wypadki, słowa jego, czyny, wszystko, co pamiętała z jego osoby. Kochał swą żonę i dziecię, dow-
Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/342
Ta strona została skorygowana.