niebios. Paryż olbrzymi, jasny, błyszczał wśród muru pod promieniami srebrnego słońca.
Helena po raz ostatni objęła okiem niewzruszone miasto; ono także pozostało dla niej nieznanem. Wydawało się jej spokojnem i jakgdyby nieśmiertelnem w śniegu tym; wydawało się takiem, jakiem je pozostawiła, takiem, jakiem widziała je codziennie przez lat trzy. Paryż zamykał jej przeszłość. Z nim razem kochała, z nim utraciła Joannę. Ale ten towarzysz wszystkich chwil jej zachował pogodę swego olbrzymiego oblicza; świadek śmiechów i łez, które zdawały się toczyć falami Sekwany, sam nie wzruszał się wcale, nie wzrusza nigdy. Czasami zdawał się jej być dzikim potworem, czasami olbrzymem, pełnym dobroci. Dzisiaj, patrząc na jego obojętność i nieruchomość, czuła dobrze, iż nigdy już go nie pozna. Roztaczał się przed nią jak życie.
Pan Rambaud lekko dotknął jej ramienia. Poczciwa, twarz jego wyrażała niepokój.
— Nie martw się — szepnął.
Wiedział o wszystkiem i to tylko mógł jej powiedzieć.. Pani Rambaud spojrzała na niego i uspokoiła się. Miała twarz zarumienioną od zimna, i oczy błyszczące. Myśl jej wróciła do teraźniejszości. Życie rozpoczynało się znowu.
— Nie wiem, czym dobrze zamknęła wielki tłumok rzekła.
Pan Rambaud obiecał obejrzeć go. Pociąg odchodził w południe, mieli więc dosyć czasu przed sobą. Ulice posypywano piaskiem; za godzinę będą na miejscu. Nagle, podniósł głos.
— Pewny jestem, żeś zapomniała wędki?
— Ah! to prawda — zawołała zdziwiona i zagniewana tym brakiem pamięci. — Powinniśmy byli zabrać ją wczoraj jeszcze.
Były to bardzo dogodne wędki, jakich nie sprzedawano w Marsylii. Mieli nad morzem mały wiejski domek, gdzie, zamierzali przepędzić lato. Pan Rambaud spojrzał na zegarek. Zwiążą je razem z parasolami. Tak mówiąc, uprowadził żonę, powoli przesuwając się między grobami. Na pustym cmentarzu ślady ich stóp tylko były na śniegu. Joanna martwa pozostała na zawsze wobec Paryża.
Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/344
Ta strona została skorygowana.
KONIEC