Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

Podniosła się i ze złożonymi rękami, z nadzwyczajną żarliwością zdawała się błagać nieba. Helena nie przeszkadzała jej i tylko uśmiechała się. Gadatliwa pokora staruchy ukołysała ją i jak gdyby łagodnie usypiała.
Wychodząc, obiecała jej dać suknię i czepek w ten dzień, kiedy wstanie. Przez cały tydzień Helena zajęta była matką Fetu. Weszło już we zwyczaj, że ją odwiedzała codziennie po południu. Szczególnie polubiła pasaż Wód. Stroma ta uliczka podobała się jej ze swej świeżości i ciszy, ze swego bruku zawsze czystego, bo obmywał go strumień, który w dni deszczowe spływał z wyżyny. Dziwnego doświadczała uczucia, patrząc z góry na stromą pochyłość pasażu, najczęściej pustego, znanego zaledwie niektórym mieszkańcom sąsiednich domów. Potem, wchodziła pod sklepienie domu stojącego na brzegu ulicy Raynouard, i powoli spuszczała się z siedmiu pięter szerokich stopni, wzdłuż których spływał mały, kamienisty rynsztok, zajmujący sobą połowę wąskiego przejścia. Na prawo i na lewo ciągnęły się mury ogrodów pokryte szarą pleśnią; ponad niemi zwieszały się gałęzie drzew, kaskady bujnych liści spływały, gdzieniegdzie bluszcz czepiał się muru i okrywał go zielonym płaszczem. Pod tem zielonem sklepieniem, w którem tu i ówdzie przeglądał błękit niebios, było zielonkawe światło przyćmione i bardzo łagodne. Doszedłszy do połowy schodów, zatrzymywała się dla odpoczynku, patrząc na latarnię zawieszoną tutaj, słuchając, jak śmiano się w ogrodach i poza drzwiami, które zawsze widziała zamknięte. Czasami spotykała tu staruszkę, co szła, opierając się o żelazną poręcz czarną i błyszczącą, przytwierdzoną do muru z prawej strony; czasem damę, co się opierała na parasolce, jak na kiju; czasem zgraję uliczników, którzy staczali się po schodach uderzając o nie sandałami. Ale najczęściej była sama tylko, a wówczas schody te puste i ocienione, podobne do samotnej drogi w lesie, miały wielki dla niej urok. Znalazłszy się na dole, podnosiła oczy w górę. Patrząc, na