Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

błyskiem bursztynowym, paliły się; cała postać zdawała się rzucać płomienie; węzły z wstęgi żółtej, podobne do kwiatów ognistych, połyskiwały na białawej sukni. A dokoła wiosna budziła się, fioletowe pączki drzew delikatnie rysowały się na błękicie.
Joanna złożyła ręce. Matka ukazywała się jej jak święta, z promienistą koroną, ulatująca do nieba. I złamanym głosem szeptała jeszcze: „Oh! mamo, oh! mamo!”
Pani Deberle i Malignon zaciekawieni zbliżyli się do drzew. Malignon utrzymywał, że pani ta jest bardzo odważna. Pani Deberle z miną przestraszoną rzekła:
— Jabym tak nie mogła, to rzecz pewna; dostałabym bicia serca.
Helena usłyszała widać ta słowa, bo z pomiędzy gałęzi rzuciła na nie:
— Oh! ja, mam serce mocne!... Dalej, dalejże, panie Rambaud.
W istocie, głos jej był spokojny. Zdawała się nie troszczyć wcale o tych dwóch mężczyzn, co tam stali na dole. Widocznie, nie wchodzili w rachunek. Warkocz jej rozplótł się, a sznurek obwiązujący nogi musiał rozluźnić się, bo suknie z hałasem powiewały, jak gdyby chorągiew.
Nagle zawołała:
— Dosyć panie Rambaud, dosyć!
Doktór Deberle ukazał się właśnie na ganku. Zbliżył się, czule uścisnął żonę, podniósł Lucjana i pocałował go w czoło. Potem, uśmiechając się, patrzał na Helenę.
— Dosyć, dosyć! wciąż wołała Helena.
— Dla czego? — zapytał — Czy zawadzam pani?
Nie odpowiedziała nic. Znowu spoważniała. Rozkołysana huśtawka nie zatrzymała się, nadanym sobie ruchem wciąż jeszcze bardzo wysoko podnosiła Helenę. Doktór, zadziwiony i zachwycony, podziwiał ją; wspaniała postać, wysoka i kształtna jak starożytny posąg, kołysała się lekko, miękko