Lampka nocna paliła się na kominie; zasłaniała książka, której cień zalewał połowę pokoju. Spokojne światło padało na stolik i kanapkę, tonęło w grubych fałdach aksamitnych firanek, migotało w zwierciedle palisandrowej szafy, stojącej między dwoma oknami. Niebieska barwa obicia, mebli i dywanu, harmonijna symetrya pokoju, nadawała mu w mroku nocnym pewien wdzięk mglisty, nieokreślony. Naprzeciw okien, w cieniu, stało łóżko, pokryte również aksamitem; tworzyło ono czarną masę, z pośród której bieliły się tylko prześcieradła. Helena, z rękami skrzyżowanemi w spokojnej postawie matki i wdowy, lekko oddychała.
Zegar uderzył pierwszą. Cisza głęboka panowała do koła; zdala tylko na te wyżyny Trocadero dochodził głuchy huk Paryża. Oddech Heleny tak był lekki, że pierś nie podnosiła się prawie. Spała snem pięknym, spokojnym i silnym; profil miała regularny, włosy kasztanowate mocno związane; pochyliła głowę naprzód, jak gdyby usnęła przysłuchując się. W głębi pokoju otwarte drzwi prowadziły do przyległego gabinetu.
Nic nie przerywało ciszy. Pół do drugiej wybiło. Chód zegara przyciszony był; wahadło jego zdawało się także poddawać sennej atmosferze, która ogarniała cały pokój.
Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/7
Ta strona została skorygowana.
I.