Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

— Nie, nie, nie chcę... Co mi radzisz przyjacielu!... Nigdy, rozumiesz, nigdy!
Oburzyła się cała, a zarazem przestraszyła gwałtowności swej. — Wniosek księdza oświecił ten ciemny zakątek jej serca, w którym dotąd czytać nie śmiała; a ból, który uczuła przytem, wskazywał jej, jak głębokie korzenie zapuściło już w niem uczucie.
Pod jasnem, uśmiechniętem wejrzeniem starego kapłana zaczęła się bronić.
— Ależ ja nie chcę!ja nie kocham nikogo!
Lecz widząc wzrok jego wciąż w nią utkwiony, sądziła, że z twarzy jej wyczytuje kłamstwo; zaczerwieniła się i wyjąkała:
— Parę tygodni temu zaledwie zrzuciłam żałobę.. Nie, to nie podobna...
— Moja córko — rzekł ksiądz spokojnie — długo myślałem, zanim przemówiłem. Sądzę, że od tego zależy szczęście twoje... Uspokój się. Zrobisz tak, jak ci się będzie podobało.
Rozmowa urwała się. Helena usiłowała powstrzymać się od zarzutów, które tłumnie cisnęły się jej na usta. Wzięła znowu robótkę w ręce i z pochyloną głową zrobiła w niej kilka ściegów. Wtem wśród ciszy dał się słyszeć z sali jadalnej cienki głosik Joanny:
— Trzeba konika do wózka... — Czyż nie umiesz robić koni?
— Oh, nie. Koni, to za trudno — odpowiedział pan, Rambaud. — Ale, jeżeli chcesz nauczę cię robić wozy.
Na tem się zwykle kończyła zabawa. Joanna z największą uwagą patrzyła, jak jej kochany składał papier w mnóstwo drobniutkich kwadracików; potem sama próbowała; nie udawało się jej, tupała wówczas nóżką. Łódki i infuły biskupie umiała już jednak robić.
— Patrz — powtarzał cierpliwie pan Rambaud, najprzód zrobisz cztery rogi tak, potem odwrócisz.