Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

wrócił do przedmiotu i wychwalał zalety pana Rambaud. Czyż nie byłby to prawdziwy ojciec dla Joanny? Znała go przecie i powierzając mu siebie, liczyłaby na pewność a nie na przypadek. Helena milczała, wówczas ksiądz z wielkiem wzruszeniem a zarazem godnością dodał, że jeżeli podjął się tego polecenia, to wcale nie przez wzgląd na swego brata, ale na jej szczęście.
— Wierzę wam, wiem, jak mię kochacie — żywo przerwała mu wówczas Helena. — Zaraz, przy was, odpowiem, waszemu bratu.
Dziesiąta biła. Pan Rambaud wszedł do sypialnego pokoju. Helena podeszła ku niemu i wyciągając do niego rękę, rzekła:
— Dziękuje ci, przyjacielu, za twoją propozycję, i bardzo ci wdzięczna jestem. Dobrześ zrobił, żeś powiedział...
Patrzyła na niego spokojnie i wielką rękę jego zatrzymała w swej dłoni. On, drżąc cały, nie śmiał podnieść oczu.
— Ale potrzebuję się namyśleć — mówiła dalej. — Może nawet wiele czasu będę potrzebowała na to.
— O, ile zechcesz, pół roku, rok i więcej, — wyjąkał szczęśliwy, że go natychmiast nie wygania od siebie.
Ona lekko się uśmiechnęła.
— Ale musimy i nadal pozostać przyjaciółmi. Będziesz przychodził jak zawsze; tylko musisz mi obiecać, że nie pierwej wspomnisz o tem, aż ja sama zacznę mówić... Czy zgoda?
Usunął rękę swą i gorączkowo począł szukać kapelusza, na wszystko przystając kiwnięciem głowy tylko. Dopiero jak miał wychodzić, odzyskał mowę.
— Posłuchaj — szepnął — teraz wiesz już, że zawsze jestem na rozkazy twoje, nieprawdaż? A więc powiedz sobie, że bądź co bądź zawsze pozostanę tem, czem jestem, Ksiądz to tylko powinien był wytłomaczyć ci... Za dziesięć, lat, jeżeli zechcesz, dasz znak tylko, a usłucham cię.
Teraz on sam już wziął rękę Heleny i uścisnął ją tak,