Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

nia, zwłaszcza teraz, bo już tylko dziesięć minut pozostawało do odejścia pociągu.
Hałas i ścisk w sali zwiększył się jeszcze. Goście bufetowi śpieszyli się na wyścigi, w obawie że czasu im zbraknie na wypicie czarnej kawy, o którą bardzo im chodziło.
Wtem pojawił się tutaj Piotr: wzywał panią de Jonquière, albowiem la Grivotte znów dusiła się od kaszlu. Pani de Jonquière czemprędzej ukończyła jedzoną potrawę i nie czekając na deser pośpieszyła z powrotem do swego wagonu, wpierw wszakże pocałowała córkę, mówiącą jej zarazem dobranoc, z twarzą uśmiechniętą a jednocześnie wyrażającą, iż wie, jak dalece uciążliwą będzie ta noc dla jej matki.
Piotr z zadziwieniem, które ledwie że zdołał w sobie stłumić, spostrzegł czerwony krzyż wyróżniający damy szpitalne, jaskrawo odbijający na czarnym staniku pani Volmar. Znał ją bowiem, bywając od czasu do czasu u matki jej męża, która niegdyś w wielkiej pozostawała przyjaźni ze zmarłą jego matką. Stara pani Volmar srogą była niewiastą; wiary nadzwyczajnej i nieubłaganej surowości religijnej, postanowiła strzedz swej synowej z pedanteryą i okrucieństwem bigotki. Zamykała okiennice, by młoda kobieta nie patrzała na przechodniów ulicznych. Piotr znał cały szereg faktów tego rodzaju. Zaraz na drugi dzień po ślubie, młoda pani Volmar ujrzała się uwięzioną pomiędzy okrutną swą świekrą i odpycha-