jącej szpetoty jej synem a swoim mężem, który, powodowany zazdrością, bił żonę, jakkolwiek sam utrzymywał naraz po kilka kochanek. Tylko do kościoła pozwolono wychodzić młodej kobiecie. Piotr wypadkiem odkrył jej tajemnicę. Przechodził właśnie przez boczną nawę kościoła Ś. Trójcy, gdy młoda pani Volmar wymieniała słów kilka z wysokim mężczyzną o wykwintnej powierzchowności. Przemknęła wtedy w umyśle Piotra cała prawda. Nieszczęśliwa kobieta upaść musiała, szukając pocieszenia. Uniewinniał ją Piotr najzupełniej. Cóż bowiem dziwnego, iż w objęciach kochanego przez siebie człowieka szukała zapomnienia? A jakże strzedz się przytem musiała ze swoją miłością tem gorętszą i namiętniejszą, że nigdy nasycić się nią nie mogła, wszak tygodnie całe musiała czatować, by uchwycić chwilę swobodną na schadzkę z ukochanym, jakże nie miała korzystać z okazyi, gdy w ciągłem żyła podnieceniu!
Zmieszała się na widok Piotra, lecz szybko wyciągnęła ku niemu drobną i podłużną swą rączkę, mówiąc:
— Cóż za niespodziewane spotkanie! Już bardzo dawno, jak pana nie widziałam!
I zaczęła mu opowiadać, że trzeci już raz towarzyszy narodowej pielgrzymce do Lourdes, świekra bowiem wymogła na niej, by się zapisała w poczet członków stowarzyszenia Matki Boskiej Zbawicielki.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.