członki okaleczałego, ułomnego owadu, jakim był w swem pojęciu.
Reszta podróżnych skupiała się coraz bliżej pociągu. Pani Maze sunęła cichym swym krokiem pogrążona w milczeniu; pani Vincent unosiła jak mogła najwyżej swoją małą Różę, chcąc ją uchronić od potrącenia, trwożna, by dziecko nie wydało jęku; pani Vêtu w tak silne popadła osłupienie, prażąc się na słońcu, że musiano ją zbudzić i pchać w stronę wagonu, pomimo tortury jaką cierpiała; śpieszyła się także ku drzwiczkom swego przedziału potworna Eliza Rouquet, która dotychczas nie odstępowała studni, ocierała się teraz idąc, cała zbryzgana wodą.
Podczas, gdy każdy sadowił się i mościł na zajmowanem miejscu w wagonach, Marya słuchała opowiadania ojca, uszczęśliwionego z wycieczki po za dworzec kolejowy. Pan de Guersaint dotarł aż do domku dróżnika, zkąd roztaczał się widok, bardzo według niego piękny i miły.
— Może chcesz, Maryo, byśmy ułożyli cię teraz przed ruszeniem pociągu? — zapytał Piotr, z rozpaczą patrzący na zmęczoną i niespokojną twarz chorej.
— O nie, nie, odpowiedziała. Jeszcze tak trochę posiedzę. Jeszcze się nasłucham tego straszliwego turkotu kół, łomoczących jakby w moej głowie i rozsadzających mi kości.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.