wając pudełko, wysiadł śpiesznie i podążył do swego wagonu a ostatnie modły wykonali już sami obecni.
— Nie możemy dłużej czekać! nie możemy! — powtarzał niecierpliwym głosem naczelnik stacyi przez cały czas trwania obrządku namaszczenia. — Śpieszmy się, śpieszmy! — wołał coraz głośniej.
Nareszcie skończono i pociąg mógł ruszyć w dalszą podróż. Wszyscy sadowili się, jak kto mógł najdogodniej. Pani de Jonquière, zaniepokojona bezustannym kaszlem biednej la Grivotte, zmieniła miejsce, chcąc być bliżej swej chorej; siedziała teraz naprzeciwko pana Sabathier w cichości i poddaniu się znoszącego niedogodności podróży. Siostra Hyacynta nie wróciła do poprzednio zajmowanego przedziału, pozostała przy konającym, pragnąc mu ulżyć w razie potrzeby. Została tam tem chętniej, że potrzebną była jej pomoc Marcie, niewiedzącej, jak sobie poradzić z coraz gwałtowniej cierpiącym bratem Izydorem. Marya pobladła jeszcze: przed ruszeniem bowiem pociągu, już odczuwała w zbolałem swem ciele męczarnię, jaką jej zadawał turkot kół i podrzucanie szamoczącego się biegiem wagonu. Już był jej przytomnym, ten pęd szalony, unoszący w rozpalonej i zatrutej wyziewami atmosferze, garść nędzarzów schorzałych i ła-
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.