płą, niewiele więc zajmowała miejsca. Wreszcie te panie ją znały, chorzy więc pogodzili się z losem i utkwili w nią oczy, słysząc, że Matka Boska uzdrowiła ją podczas zeszłorocznej pielgrzymki. Wyjechano już teraz po za budynki otaczające dworzec, maszyna dyszała a koła wrzały coraz szybszym ruchem, siostra Hyacynta klasnęła w dłonie, powtarzając:
— Dzieci, dzieci, czas wielki rozpocząć „Magnificat“!
Podczas, gdy hymn radosny zagrzmiał, rozbijając się o chwiejące i wstrząsane pędem ściany wagonu, Piotr przypatrywał się Zosi. Była to widocznie córka prostych i biednych wieśniaków z pod Poitièrs. Rodzice starali się ją ubierać i kierować na pannę, od chwili, gdy stała się cudownie uzdrowionem dzieckiem, o którem wiele mówiono i które oglądać zjeżdżali się księża nawet ze stron dalszych. Była ubrana w popielatą wełnianą suknię z falbaną a słomkowy jej kapelusz na głowie zdobiły różowe wstążki. Okrągła jej buzia nie była ładna, lecz świeża, miła i ożywiona parą przebiegłych i sprytnych oczu, które siliły się nadać wyraz twarzy skromny i uśmiechnięty.
Gdy ukończono śpiewać „Magnificat“, Piotr nie mógł się dłużej powstrzymać od rozpoczęcia rozmowy z Zosią. Wszak to było dziecko, odpowiadać zatem będzie szczerze, bez wykrętów
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.